24 września niemieccy wyborcy zdecydowali o przyszłym kształcie Bundestagu. Nie tyko komentatorzy i politycy zza Odry, ale także nad Sekwaną, Tamizą i Wisłą uważnie śledzili przebieg kampanii i ostateczne wyniki wyborów. Będą one miały wpływ na kierunek i szansę powodzenia istotnych przedsięwzięć politycznych w Europie, takich jak Brexit, reforma unijnej dyrektywy o pracownikach delegowanych, czy przyszły kształt strefy euro.
Niedzielne wybory federalne można w prosty sposób określić następująco: duże partie rządzące w tzw. wielkiej koalicji straciły, mniejsze, dotychczas opozycyjne, zyskały. Największym poparciem 33% (mimo straty ok. 8,5 %) nadal cieszy się chrześcijańsko-demokratyczna CDU/CSU kanclerz Angeli Merkel. Historycznie słaby wynik odnotowała socjaldemokratyczna SPD (20,5 %, spadek o 5,2 %), która pod przywództwem byłego przewodniczącego Parlamentu Europejskiego Martina Schulza nie była w stanie dorównać konserwatystom. Pozostałe kluby parlamentarne, Zieloni i Lewica, poprawili swoje dotychczasowe wyniki i zebrali po ok. 9% głosów. Liberalnej FDP z wynikiem 10,7% udało się powrócić do parlamentu. Nowicjuszem w Bundestagu będzie Alternatywa dla Niemiec - AfD (12,6%).
Kampania wyborcza krytykowana była przez wielu jako nudna i „usypiająca”, a jednak zmobilizowała obywateli do skorzystania z ich praw wyborczych - frekwencja na poziomie 76,2 % była o 4,7 % wyższa w porównaniu do 2013. I choć większość sondaży przewidziała w dużej mierze prawidłowo wyniki, to po zamknięciu lokali wyborczych i podaniu pierwszych szacunkowych liczb zapanowało pewne zaskoczenie. Przed wyborami szacowano, że CDU/CSU będzie miała pełną swobodę wyboru przyszłego koalicjanta. Tak się jednak nie stało. SPD od razu po ogłoszeniu wyników wiążąco zadeklarowała przejście do opozycji. Zdecydowała się na to nie tylko dlatego, że wynik wyborczy odczytuje jako brak poparcia dla kontynuacji wielkiej koalicji oraz nie tylko po to, aby po dotkliwych stratach odzyskać siły. W najlepszym rozumieniu niemieckiej racji stanu socjaldemokracja chce przejąć obowiązek lidera opozycji w Bundestagu. W przeciwnym wypadku rola ta przypadłaby AfD, której rozumienie standardów demokratyczno-liberalnych procedur parlamentarnych pozostawia wiele wątpliwości. Opcja czarno-żółta (CSU/CDU i FDP), która w przeszłości miała już okazję z powodzeniem rządzić, nie uzyskała wystarczającego poparcia. Pozostają więc jeszcze dwie możliwości: bardzo niepewny w realiach niemieckich rząd mniejszościowy albo nowe rozwiązanie: tzw. czarno-żółto-zielona „koalicja Jamajka”, stworzona przez CDU/CSU, FDP i Zielonych.
Takie rozwiązanie wydaje się dość egzotyczne i będzie swego rodzaju novum na szczeblu federalnym. Wzorcem takiego układu mogą być funkcjonujące już od pewnego czasu koalicje na poziomie krajów związkowych. Przykładem są „Jamajka” w Szlezwiku-Holsztynie z premierem Danielem Güntherem (CDU) oraz zielono-czarna koalicja pod przywództwem Winfrieda Kretschmanna (Zieloni) w Badenii-Wirtembergii.
CDU/CSU, FDP i Zielonych sporo łączy, przy całym wachlarzu różnic. Po pierwsze, wszystkie trzy ugrupowania są mocno proeuropejskie – generalnie chcą więcej integracji i transparentności, mocniejszych instytucji i większego zaangażowania obywateli w procesy decyzyjne. Po drugie, jednomyślność dotyczy także Brexitu – zgodnie uważają, że negocjacje powinny być prowadzone w duchu partnerstwa, z naciskiem na zachowanie praw obywateli i obywatelek unijnych w Zjednoczonym Królestwie. Po trzecie, także ws. polityki migracyjnej wypowiadają się za rozwiązaniem europejskim wraz ze sprawiedliwym mechanizmem relokacji. Kolejnym punktem wspólnym jest poparcie dla unii energetycznej, wspólnego rynku energetycznego i dalszy rozwój transformacji energetycznej na poziomie europejskim. Co z polskiego punktu widzenia może być szczególnie ważne, to Zieloni i FDP są mocno krytyczni wobec projektu Nord Stream I+II, co może pomóc nowemu rządowi w podjęciu konkretnych kroków w celu uniemożliwienia kontynuacji tego przedsięwzięcia. Z kwestii wewnętrznych dla Zielonych i Liberałów ważne są także inwestycje w edukację i cyfryzację. Można więc bez wahania przyjąć, że także czarno-żółto-zielony rząd będzie kontynuować główne linie niemieckiej polityki, z wyraźnymi nowymi akcentami i korektami.
CDU a przede wszystkim Angela Merkel znana jest z pragmatycznego podejścia i umiejętności zarządzania różnymi poglądami. Dlatego przedstawiamy polskiemu czytelnikowi obu możliwych partnerów koalicyjnych z uwzględnieniem głównie tematów ważnych z perspektywy Polski i relacji polsko-niemieckich. Przed Angelą Merkel stoją wyzwania pogodzenia naturalnych różnic światopoglądowych i programowych pomiędzy ugrupowaniami w kluczowych obszarach. Są to przede wszystkim polityka społeczna i podatkowa czy polityka wschodnia. FDP pod przywództwem swego młodego szefa Christiana Lindnera jest partią liberalną w klasycznym rozumieniu ekonomicznym i w niektórych obszarach wydaje się być mniej otwarta na kwestie zrównoważonego rozwoju niż sama CDU pod przewodnictwem Angeli Merkel (dlatego znana jest od lat jej pewna przychylność wobec Zielonych). FDP kładzie nacisk przede wszystkim na kwestie ekonomiczne, stąd jej częściowo inne podejście w obszarze polityki energetycznej i ochrony klimatu, nawet w obliczu ostatnio głośnego skandalu dot. manipulowania pomiarami emisji spalin. Również z ekonomicznego pragmatyzmu Lindner opowiada się za stopniowym zniesieniem sankcji wobec Rosji i uznaniem Krymu jako „stałego prowizorium”. FDP od lat znana jest z twardego stanowiska wobec głównego nurtu polityki fiskalnej w strefie euro. Żąda zakazu państwowego poręczenia dla upadających banków, sprzeciwia się obecnej polityce ratunkowej dla Grecji w ramach wspólnej waluty – wolałaby Grexit ze strefy euro, choć nie z samej UE.
Partia Zieloni z kolei swoją propozycją społecznej i ekologicznej polityki rozwoju w ramach pogłębionej integracji europejskiej jest największym promotorem uwzględnienia równorzędnych interesów bliższych i dalszych sąsiadów. Potwierdza to postawa wobec Rosji, zarówno w sprawie wsparcia dla Ukrainy, jak i konsekwentna krytyka projektów Nordstream I + II. Zieloni od lat konsekwentnie promują działania na rzecz ochrony klimatu, rezygnacji z paliw kopalnych i rozwoju odnawialnych źródeł energii. W ich realizacji kierują się harmonicznym pogodzeniem argumentów społecznych, ekonomicznych i ekologicznych. Dokładnie z tych samych przesłanek opowiadają się także za głęboką reformą strukturalną wspólnej polityki rolnej, której przeciwnie są duże związki rolnicze po obu stronach Odry i Nysy. Zieloni proponują rozwiązania, które na dłuższą metę sprzyjają i konsumentom, i producentom, a także służą wzmocnieniu rolnictwa w UE i ochronie środowiska. Zieloni podkreślają ogromne znaczenie dalszego rozszerzenia strefy euro, także o Polskę i zabiegają o szczerą i poważną dyskusję publiczną na ten temat. Jak podkreślał w niedawnym wywiadzie Manuel Sarrazin, rzecznik ds. europejskich Zielonych w Bundestagu, to „polska gospodarka wkracza w taką fazę, gdzie kluczowe będą stopy procentowe i bezpieczeństwo inwestycji, a właśnie to zapewnia członkostwo w strefie euro. Ale to też kwestia tego, jak będzie wyglądał rynek wewnętrzny Unii w dalszych fazach integracji. A po nadchodzących reformach będzie miał prawdopodobnie inny kształt. W nowej rzeczywistości bycie poza strefą euro będzie oznaczać izolację, zarówno politycznie, jak i ekonomicznie.”
Czy koalicja „Jamajka” faktycznie dojdzie do skutku, pokażą najbliższe tygodnie lub miesiące. Niezależne od ostatecznego kształtu przyszłej koalicji, kluczowe znaczenie będą miały działania wszystkich klubów parlamentarnych o przekonaniach liberalno-demokratycznych wobec mocno prawicowej AfD. Choć partia ta zaliczyła już kilkuletnią obecność w kilku parlamentach regionalnych, jej sukces na poziomie federalnym nie jest dowodem na swoisty skręt w prawo całego systemu politycznego. Społeczne poparcie dla podobnie skrajnych, czasem nawet otwarcie ksenofobicznych i izolacjonistycznych poglądów, jakie reprezentuje ta wspierana przez Kreml partia, zawsze istniało w Niemczech. Do tej pory funkcjonowało ono w ramach różnych stronnictw – teraz po raz pierwszy udało się skupić je w jednej partii. Czas pokaże, na ile jej posłowie i posłanki dadzą się wchłonąć codziennej, skupionej na szukaniu kompromisów pracy niemieckiego parlamentu, a na ile utrzymają obecny antysystemowy charakter. Niewykluczone, że partia, jak wielu innych przed nią, pogrąży się w wewnętrznych sporach. Próbką tego było opuszczenie klubu parlamentarnego przez byłą szefową AfD Frauke Petry, jeszcze przed posiedzeniem założycielskim frakcji.
Trzymamy kciuki za tych polityków, którzy będą w stanie skutecznie przeciwstawić się szkodliwym dla społeczeństwa konsekwencjom skrajnych postaw, a jednocześnie przekonać wyborców do siebie bardziej atrakcyjną propozycją programową. Niezależnie od ostatecznego kształtu nowego rządu w Berlinie, Niemcy są w dalszym ciągu przewidywalnym i konstruktywnym partnerem w otwartej dyskusji o dalszym rozwoju Unii Europejskiej.